27 października 2010 Tygodnik z dodatkiem na Festiwal Conrada – już od dzisiaj w kioskach

Już od dzisiaj, wraz z Tygodnikiem Powszechnym można kupić specjalny dodatek na Festiwal Conrada, a w nim m.in.: tekst Katarzyny Bojarskiej o twórczości Claude’a Lanzmanna oraz esej dyrektora artystycznego Festiwalu – Michała Pawła Markowskiego – zatytułowany Od siebie. Zapraszamy do lektury!

„Wielką sprawą w moim życiu była gilotyna – i generalnie kara śmierci oraz rozmaite sposoby uśmiercania” – tymi słowami Claude Lanzmann otwiera swoją autobiografię „Zając z Patagonii”. Mówi w niej na dziesiątki sposobów o życiu w uporczywym sąsiedztwie śmierci – o życiu i dziełach Clauda Lanzmanna pisze Katarzyna Bojarska. Lanzmann będzie gościem szóstego dnia Festiwalu im. Conrada, weźmie udział w debacie „Świadectwo XX wieku”, którą poprowadzi Konstanty Gebert.

Nasza liberatura jest i nie jest podobna do tego, co było wcześniej. Ale w przypadku książki z kolażami w pudełku Herty Müller „Strażnik bierze swój grzebień”, którą właśnie wydajemy w serii, karty, choć niezszyte, są ponumerowane, więc analogia z manuskryptem byłaby tu zasadna. Ważne, żeby taki zabieg nie był przypadkowy, nie był chwytem dla chwytu. A Joyce był istotny z wielu względów, również jako przykład pisarza (a przed nim Sterne, Blake czy Mallarmé), który starał się kształtować wygląd swoich książek. Pokazał, że nawet kolor okładki i liczba stron mogą być znaczące – z Katarzyną Bazarnik i Zenonem Fajferem rozmawia Adam Poprawa. Ile stron ma liberatura?

Internet jest naturalnym medium dla twórczości literackiej, ale nadal liczy się przede wszystkim obecność w tradycyjnym, „papierowym” świecie literatury. W pozbawionej hierarchii i granic przestrzeni wirtualnej rozmywają się wszelkie kryteria wartościowania. Czy nowe media zastąpią tradycyjną książkę – na ten temat pisze Jerzy Franczak w artykule „Znikająca biblioteka”. Historię ludzkości znaczy bezustanny bibliocaust. Książki giną w płomieniach i w zbiorowej niepamięci, my zaś ocalamy wybrane dzieła – te, które uważamy za najbardziej wartościowe, oraz te, które nawiną nam się przypadkiem pod rękę. Nie możemy na przykład mieć pewności, czy Ajschylos, Eurypides i Sofokles to najwybitniejsi
dramaturdzy swojej epoki, wszak Arystoteles wymienia wielu innych autorów, których dzieła nie dotrwały do naszych czasów.

Co się dzieje we współczesnej poezji amerykańskiej? Kto robi rewolucję, a kto okopuje się na tradycyjnych pozycjach? Jakich poetów koniecznie należy przeczytać? – o tym rozmawiają Julia Fiedorczuk i Andrzej Sosnowski. Amerykanie mają za sobą niemal sto lat odkrywczego pisania (Pound, wczesny Eliot, wczesny Williams, Riding, Loy, Stevens, Bishop, Berryman, Olson, Ginsberg, nowojorczycy: Ashbery, O’Hara, Koch, Schuyler), zarazem nie mając dzisiaj żadnego istotnego establishmentu poetyckich postaw, który można by rytualnie profanować – twierdzą autorzy.

Czyta się po to, żeby pisać, to znaczy, żeby wynajdywać racje swojego istnienia, żeby nie milczeć o tym, co najważniejsze, choćby to, co najważniejsze kryło się w kilku niezauważonych przez innych detalach, jak smuga światła na nagim ramieniu, jak zmięta gazeta toczona przez wiatr – Michał Paweł Markowski w eseju „Od siebie”. Dziecko, które zaczyna czytać, staje się filozofem, nie przez to, że wygłasza tę lub inną myśl, podchwyconą przez jałowe dorosłe umysły, lecz przez to, że uczy się błyskawicznego rozdwojenia i może przechodzić z jednego świata do drugiego ze śmiechem na ustach. Co chcę przez to powiedzieć? To chyba, że komuś, kto czyta, bardzo trudno skleić swoje rozsunięte połówki.