26 października 2019 Co robi wnuczka czarownicy?

Pisarki bez pardonu wytykające błędy mężczyznom, architektki stojące za modernistyczną rewolucją, wnuczki czarownic mające za nic społeczne oczekiwania – piąty dzień Festiwalu Conrada bezsprzecznie należał do kobiet.

Nie trzeba było szczególnie się wysilać, by paść ofiarą inkwizycji. Wystarczył wiek (podeszły lub młodzieńczy), stan (wolny), wygląd (jakkolwiek odbiegający od normy) i przede wszystkim płeć (oczywiście żeńska). Spełnienie przynajmniej jednego z tych kryteriów wystarczyło, by zostać posądzoną o uprawianie magii i konszachty z szatanem. Jedną z kar wymierzanych skazanym było spalenie na stosie. To nieprzypadkowy wybór – ogień miał bowiem nie tylko oczyszczać z grzechu, ale też sprawić, że po czarownicy pozostanie tylko popiół.

„Do czarownic odwoływały się już dziewiętnastowieczne emancypantki, nawiązywały do nich feministki drugiej fali. Dziś kobiety, które sprzeciwiają się ograniczaniu ich praw, piszą na transparentach: »Jesteśmy wnuczkami czarownic, których nie udało wam się spalić«” – mówiła wczoraj Mona Chollet, autorka eseju „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet”. Zdaniem Chollet ta atrakcyjność czarownic wynika m.in. z ich wyjątkowości. „W naszej kulturze niewiele mamy archetypów niezależnych kobiet” – tłumaczyła. Figura wiedźmy jest też dość uniwersalna. „Nie trzeba wiele, żeby poczuć się czarownicą: wystarczy nie dopasować się do społecznych standardów, czyli np. być niezamężną czy bezdzietną” – dodała.

Ceną za niedopasowanie może być wykluczenie, pogarda i bycie wystawionym na pośmiewisko. Tego wszystkiego doświadczyły Mary Wollstonecraft, angielska prekursorka feminizmu, i jej córka Mary Shelley, autorka „Frankensteina”. Obydwie żyły w wiktoriańskiej Anglii, gdzie tworzyły (i, o zgrozo, zarabiały na tej twórczości), odrzucały tradycyjny model rodziny i domagały się równości. Obie zostały też niemal całkowicie zapomniane. „Niedostrzeganie białych plam w historii nie jest kwestią lenistwa, lecz wątpliwości, czy to, o czym dotychczas nie wiedzieliśmy, naprawdę istnieje. Kiedy odkrywasz jakąś nieznaną część dziejów, nie myślisz »eureka!«, ale raczej zastanawiasz się, czy przypadkiem nie oszalałaś” – mówiła wczoraj Charlotte Gordon, która opisała losy Wollstonecraft i Shelley w książce „Buntowniczki”. „Cieszę się, że dostrzegłam i zapełniłam tę plamę, bo myślę, że Wollstonecraft wciąż ma nam wiele do przekazania. Gdyby w jakiś przedziwny sposób mogła się z nami komunikować, powiedziałaby pewnie: »Wyjdźcie na ulice, walczcie, bądźcie aktywne«” – dodała Gordon.

Biografie zapomnianych bohaterek można było odkryć wczoraj również w Goethe-Institut, gdzie prof. Jana Revedin opowiadała m.in. o Ise Frank, zwanej „drugą żoną założyciela Bauhausu”, która w rzeczywistości była jedną z najzagorzalszych promotorek modernizmu. Być może to właśnie jej – przynajmniej w pewnym stopniu – zawdzięczamy wygląd współczesnych osiedli, mieszkań, mebli, kubków i dziesiątków innych rzeczy, bez których nie wyobrażamy sobie codziennego życia.

Dziś natomiast rusza festiwalowy weekend, podczas którego szykuje się kumulacja atrakcji. W planach m.in. spotkanie z Olgą Tokarczuk, druga część pasma Word2Picture, warsztaty dla dzieci i rodzin oraz ogłoszenie laureata Nagrody Conrada. Rezerwujcie czas na festiwalowe wydarzenia!