25 października 2016 Wszystko ginie, oprócz tekstu – dzień pierwszy, języki
Dla Grzegorza Jankowicza literatura jest swego rodzaju ratunkiem, dla Agaty Bielik-Robson „małym głosem”, który przeciwstawia się wielkim narracjom i zawsze staje po stronie tego, co jednostkowe.
Piotr Paziński, choć pragnął uciec od definicji, zdradził, że najbardziej interesują go rzeczy, które widać pomiędzy warstwami tekstu, a status opowieści dobrze oddaje metafora tkaniny. Pierwszego dnia Festiwalu o literaturze rozmawiano, przywołując wiele różnych perspektyw.
Definicje literatury, które podczas spotkania „Literatura, czyli osiemnasty wielbłąd” stworzyli Agata Bielik-Robson, Grzegorz Jankowicz i Piotr Paziński wynikały poniekąd z matematycznego problemu, w postaci anegdoty przywołanego w książce „Życie na poczytaniu”. Mimo sporu o zaangażowanie literatury, goście zgodzili się co do jednego – musi się ona wykazać autonomicznością. Dopiero wtedy może, choć nie musi, wrócić do świata, by coś w nim zmienić.
O zmianach, głównie tych, które dokonują się w człowieku podczas podróżowania, Andrzej Stasiuk opowiadał Aleksandrowi Nawareckiemu: „Jeżdżenie autostopem to jest coś w rodzaju klasztoru. Głównie upokorzenie”. Podróż jego zdaniem jest ćwiczeniem duchowym, które uczy doświadczać granic i je przekraczać. Jeśli nie jest samotna, staje się także jedną z najbardziej oczywistych form dialogu: „Wsiada się, by gadać, nie po to, żeby sobie skakać do gardeł, ale żeby wspólnie przejechać jakąś drogę”. Jako autostopowicz na poboczu najdłużej czekał siedem godzin.