7 listopada 2010 Lekcje niewyobrażalnego okrucieństwa – „Nasza klasa” na Festiwalu Conrada

„Nasza klasa” w reżyserii Ondreja Spišáka na podstawie głośnego i nagradzanego dramatu Tadeusza Słobodzianka pod tym samym tytułem zamknęła wczoraj obszerny blok tematyczny „Pogranicza”. Wydaje się, że wszystkie dotychczasowe wydarzenia Conrad Festiwalu krok po kroku przybliżały i przygotowywały nas do tego niezwykłego teatralnego wydarzenia. „Nasza klasa” Spišáka pokazuje mord w Jedwabnem, o którym niebezpośrednio pisze Słobodzianek, jako kulminacyjny moment w historii współczesnej Polski. W spektaklu warszawskiego Teatru na Woli uczniowie wielonarodowej klasy to sieroty, pozbawione przewodnictwa, zmuszone walczyć o przetrwanie. Po obejrzeniu spektaklu jeszcze silniej dociera do nas, że zbrodni w 1941 roku nie dokonały upiory, ale ludzie . Świadomość ta każe postawić bolesne pytanie o odpowiedzialność za tragiczne wydarzenia sprzed niespełna siedemdziesięciu lat.

To, co wydarza się we wzorowanym na Jedwabnem miasteczku, wykracza poza rzeczywistość reportaży o zwykłej szkole w międzywojniu. Koledzy, którzy wspólnie oddawali hołd Piłsudskiemu (dramat rozpoczyna szkolna akademia z okazji pogrzebu Marszałka w 1935 roku), kilka lat później mordują się, torturują, pomawiają i tropią. Przywołana postać Piłsudskiego jest tu bardzo znamienna. Jego śmierć była bowiem zamknięciem niezwykle ważnego okresu w dziejach Polski – wraz z nim odeszła wizja kraju, w którym Polacy i Żydzi dzielą się dumą ze zwycięstw wspólnego państwa i codziennymi ciężarami. W „Naszej klasie” zobaczymy jak partyzant Rysiek (Marek Skuratowicz) wraz z donosicielem Zygmuntem (Karol Wróblewski) i przyszłym księdzem Heńkiem (Marcin Sztabiński) zgwałcą piękną Dorę (Monika Fronczek) w obecności jej dziecka. Takich traumatycznych momentów jest w spektaklu więcej. Siła tej sztuki i tekstu Słobodzianka tkwi jednak w tym, ze nie ma tu radykalnej oceny i wymierzania winy, ale jedynie pokazanie procesu, racjonalna analiza mechanizmów, które doprowadziły do zbrodni, próba znalezienia sposobu na przepracowanie traumy.

Trwający ponad trzy godziny spektakl nie był wydarzeniem łatwym, nie dawał widzom komicznych momentów wytchnienia, nie oczyszczał. To historia, która porusza i zostaje w pamięci na długo po jej obejrzeniu. Prezentacja spektaklu warszawskiego Teatru na Woli była bez wątpienia kolejną festiwalową kulminacją i sprowokowała pytania, na które nie znajdziemy odpowiedzi, ale których zadawanie jest naszym obowiązkiem.