6 listopada 2010 Przypadki zawsze są czymś szczególnym – spotkanie z Hertą Müller

Ubiegłoroczna laureatka literackiego Nobla - Herta Müller – spotkała się wczoraj z czytelnikami, którzy tłumnie wypełnili Hall Główny Muzeum Narodowego. Tak duże zainteresowanie spotkaniem z autorką „Sercątka” zmusiło organizatorów do zmiany trybu tłumaczenia. Trzecia wizyta Herty Müller w Krakowie stanowiła – jak zdradził Dyrektor Artystyczny Festiwalu prof. Michał Paweł Markowski - jedno z kilku kulminacyjnych wydarzeń tegorocznej edycji Conrad Festiwalu. Niemiecka pisarka przeczytała fragment swojej prozy, opowiadała o pracy nad najnowszą książką pt. „Huśtawka oddechu”, która w czerwcu ukazała się w Polsce oraz o bliskiej relacji z rumuńskim pisarzem i poetą - Oskarem Pastiorem. Zdradziła również, jak zrodziła się idea tworzenia słynnych literackich pocztówek. Spotkanie z Hertą Müller pt. „Wszystko, co mam noszę ze sobą” otworzyło obszerny blok tematyczny na temat samotności, historycznej odpowiedzialność i winy, obszarów zbiorowej pamięci, któremu patronuje inny wielki niemieckojęzyczny twórca – Paul Celan.

Zdjęcia: Wojciech Wandzel, www.wandzelphoto.com


Müller, opowiadając o „Huśtawce oddechu”, podkreślała, że temat obozów pracy towarzyszył jej od dawna. Jej matka była przez 5 lat deportowana. Od niej jednak Noblista uzyskała niewiele wiedzy. W pamięci pozostały jedynie krótkie zdania: „Zimno jest gorsze niż głód", „Wiatr jest zimniejszy od śniegu" – wspominała. „Czasem również zdradzała mi coś przy czesaniu włosów albo obieraniu kartofli. Ale bardzo niewiele, półzdania”. „Ten temat zawsze się pojawiał w mojej twórczości, ale jakoś na boku. Bałam się pisać o tym, czego sama nie doświadczyłam”. Müller zapragnęła jednak zrozumieć, co się kryje za tym strachem. Wiedziała, że „przyjdzie moment, gdy zabraknie świadków” - dlatego rozpoczęła pisanie. Umożliwił jej to rumuński pisarz i poeta Oskar Pastior, który jako 17-latek trafił do obozu. Jego niezwykła pamięć szczegółu zbudowała tę książkę: „Oskar miał niesamowity potencjał wspomnieniowy. Był z jednej strony bardzo emocjonalny, a z drugiej racjonalny, podchodził do tego bardzo analitycznie" - wspominała wczoraj autorka. On opowiadał, ona zapisywała, potem razem konstruowali historię: „Zdziwiłam się na początku, że obóz był niejako wpisany w jego ciało”. Była z Pastiorem na Ukrainie, gdzie mieściły się obozy pracy: „W tym miejscu czuł się jak ktoś, kto powraca do domu”. W roku 2006 Pastior zmarł. Po rocznej przerwie Müller zdecydowała się napisać książkę sama.

Pisarka zapytana o niedawno upublicznione informacje, opierające się na ujawnionych aktach rumuńskiej bezpieki, jakoby Pastior był jej tajnym współpracownikiem w latach 1961-1968 odparła, że była to dla niej przerażająca wiadomość. „Badacze mówią, że w tych latach były tysiące ludzi, którzy pod groźbą więzienia czy innych represji coś podpisywali, a potem nigdy nie złożyli żadnego doniesienia. Nie wiem, czy z Pastiorem tak właśnie było" - tłumaczyła Noblistka.

Na pytanie czy pisarz, artysta jest lepszym świadkiem historii bez zastanowienia odpowiedziała, że nie: „Myślę, że to zależy od osoby. Artyści są tak samo różni jak wszyscy inni ludzie”. Poproszona o scharakteryzowanie statusu swoich teksów, mówiła: „Nie nazwałabym ich dokumentami. Nie spełniają warunków. Tworzę fikcje, wynajduję. Oczywiście wymyślam na podstawie swojego doświadczenia”. Podkreślała przy tym, że „człowiek jest odpowiedzialny wobec rzeczywistości również wtedy, gdy ją wymyśla”. Właściwą swojej twórczości czujność na detal, drobny szczegół, rzecz tłumaczyła: „Jesteśmy zależni od przedmiotów, choć często w codziennym życiu nie zdajemy sobie z tego sprawy. W obozie pracy człowiek nie posiadał nawet samego siebie – przedmioty w takim otoczeniu zyskiwały wiec wartość szczególną”.

Na temat miejsca, jakie w jej twórczości zajmują literackie kolaże, pocztówki literackie, które od lat tworzy, a które od niedawna dostępne są dla polskiego czytelnika, wypowiadał się tak: „Po prostu tak wyszło z tymi kolażami. Byłam kiedyś w drodze i przypadkowo sama zaczęłam tworzyć kartki i naklejać na nie różne słowa i obrazki. Robiłam to w pociągu, samolocie. Wtedy jeszcze można było mieć nożyczki na pokładzie" - wspominała. "I zrozumiałam, że to ciekawe. Z czasem zaczęłam robić to w domu. Najpierw tylko w kuchni. Miałam w mieszkaniu stolik na nie. Potem je sprzątałam. Kupowałam szafeczki na słowa, które wkładałam do szufladek. Coraz bardziej zaczęłam mieć bzika na tym punkcie. Przypadki zawsze są czymś szczególnym”.